Krzysztof Leoncino Krzysztof Leoncino
3420
BLOG

Zapomnijcie o dymisji Macierewicza

Krzysztof Leoncino Krzysztof Leoncino Polityka Obserwuj notkę 42

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu - zwykło się mawiać nie wiedzieć czemu, kiedy to faszyzm był ledwie igraszką w zestawieniu z rasistowskim, niemieckim nazizmem i czekistowskim, rosyjskim komunizmem - dwoma systemami do szaleństwa rozmiłowanymi w upadlającej ofiary zbrodniczości. Ten celowy błąd przy konstrukcji współczesnych mądrości ludowych nie powinien nam jednak przysłaniać oczu na fakt, że gdy ktoś próbuje coś zrobić „bardziej”, „lepiej” i „mądrzej” niż robił lub inni robili dotychczas, to efekt tego starania często przynosi godne pożałowania skutki. Tak właśnie dzieje się z „apelem smoleńskim”, którego włączenie do wszystkich uroczystości z udziałem asysty wojskowej zaordynował minister Antoni Macierewicz. Tak też dzieje się z Bartłomiejem Misiewiczem, któremu nie dość orderów i stanowisk w MON, musiał jeszcze zostać specjalistą od nadzoru spółek zbrojeniowych, z pogwałceniem utrwalonych w III RP zasad obsadzania tego typu gremiów.

Minister obrony narodowej, który musi mierzyć się dziedzictwem Bronisława Komorowskiego w polskim wojsku ma dość problemów do rozwiązania i pól konfliktu do spacyfikowania, by samemu sobie podkładać nogę. Czemu zatem Szef MON tak usilnie stara się sam siebie wysadzić z siodła, albo raczej co go do tego popycha, wobec oczywistości popełnianych błędów?

Zacznijmy do przypadku szefa gabinetu politycznego ministra obrony narodowej. Skierowanie Misiewicza do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej było zapewne ze strony Antoniego Macierewicza sposobem na powiedzenie innym członkom tej rady, że minister nie ma do nich pełni zaufania i potrzebna mu jest jeszcze w tym gronie przyzwoitka. Nie ganiłbym za to Szefa MON. W spółkach i radach nadzorczych firm kontrolowanych przez Skarb Państwa do dziś roi się od pociotków PO, PSL a w sektorze zbrojeniowym nie brak też klanów SLD i to w jego najbardziej rusofilskiej odmianie. Ludzie ci, jak kierujące ich na te stanowiska partie, wielokroć w przeszłości mieli problemy z definiowaniem polskiej racji stanu, nie ma więc powodu ufać, że wraz ze zmianą władzy nabiorą takiej zdolności. Co więcej, ludzie ci i za rządów swoich politycznych mocodawców nie wahali się podejmować lub aprobować działań godzących w interes Skarbu Państwa, tym bardziej mogą działać na szkodę swoich spółek pod rządami znienawidzonego przez siebie PiS, kiedy to polityczna odpowiedzialność popełnianych błędów spadać będą na ludzi takich jak Macierewicz.

Wymiana kadrowa w spółkach i radach nadzorczych nie jest zatem ze strony PiS żadną fanaberią, ani skokiem na kasę, ale polityczną koniecznością. Partia rządząca nie może pozwolić sobie, by w jej imieniu mieniem publicznym zarządzali ludzie skompromitowani. Jeśli coś powinno dziwić i niepokoić to fakt, że tak potężna partia, zdolna do przejęcia całej władzy w państwie nie dysponuje kadrami zdolnymi do zapewnienia jej strategicznej kontroli nad administracją i spółkami - tak jak się to dzieje w modelu amerykańskim.

Gdyby dysponowała nie byłoby konieczności na wszystkie możliwe stanowiska wysyłania Misiewicza. 8 lat w opozycji było dość, by zbudować zasób kadrowy ludzi dysponujących i wiedzą, i formalnymi kwalifikacjami, które dotychczas załatwiali sobie tylko ludzie z układu okrągło-stołowego, tudzież z korzeniami w PRL. Partia chcąca by służba publiczna, czy to w administracji, czy w biznesie, oznaczała działanie w interesie państwa i ogółu obywateli, musiała dokonać wymiany kadr obejmując dziedzictwo pieczeniarzy z zielono-pomarańczowej koalicji. Oczywiście, nie ma sensu wymieniać ludzi, którzy poprzedniej władzy nie dali się skorumpować, a dysponują należnym doświadczeniem i zdolnościami. Oni w połączeniu własnymi kadrami, daliby partii rządzącej solidne zaplecze menadżerskie, bez konieczności pośpiesznego zmieniania statutów spółek czy przepisów ustaw oraz niepotrzebnego wystawiania się na ostrzał przeciwników politycznych. Szczególnie, że taka partyzantka w systemie prawnym nie tworzy solidnych fundamentów na przyszłość. Złe prawo, czy złe praktyki trzeba zmieniać, ale z myślą o sprawnych rozwiązaniach systemowych, nie zaś wyłącznie politycznej efektywności dnia dzisiejszego.

Z kolei sprawa katastrofy smoleńskiej, sposobu jej niewyjaśniania i przemysłu pogardy wymierzonego w pamięć o parze prezydenckiej, doprowadziła do wywindowania emocji społecznych na niebotyczne szczyty. W tych okolicznościach było oczywistym, że z chwilą przejęcia władzy PiS podejmie szereg inicjatyw mających na celu przezwyciężenie zła, jakie w tej sprawie wyrządziły Polsce ekipy Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Z chwilą wygranych wyborów można było wreszcie nie tylko rozpocząć rzetelne śledztwo, ale też uwolnić świadomość społeczną od fałszywego obrazu niedalekiej przeszłości. I w tym duchu należy zapewne postrzegać inicjatywę Ministra Obrony Narodowej, który chciał by splendor uroczystości wojskowych przydał wielkości ofiarom katastrofy smoleńskiej.

Wspominanie prezydenta RP, który poniósł śmierć w trakcie pełnienia swojej służby, a także szeregu innych towarzyszących mu funkcjonariuszy Państwa Polskiego, w trakcie ogólnych uroczystości wojskowych bądź państwowych jest działaniem ze wszech miar pożądanym, a nawet koniecznym, jeśli spojrzy się na haniebną praktykę poprzednich ekip rządowych, które wstydziły się tego tematu świadome własnych błędów i podłości. Jednak obowiązkowe wspominanie ofiar katastrofy smoleńskiej przy okazji każdych uroczystości, poświęconych dowolnemu wydarzeniu historycznemu jest i musi być działaniem konfliktogennym. Czasem będzie ono odczytywane jako niezręczność, ale nie zabraknie też sytuacji, w których działanie to będzie odebrane przez uczestników dawnych wydarzeń i ich rodziny jako godzące w ich własną pamięć i ich własne zasługi dla naszej współnoty.

Jak nierozważne było zaordynowanie obowiązkowości „apelu smoleńskiego” pokazały to wydarzenia następujących po sobie tygodni obowiązywania niefortunnego rozkazu. Szczujnie z Czerskiej i Wiertniczej dostały do ręki poręczną pałkę, którą z miejsca postanowiły wykorzystać waląc po łbach część środowisk kombatanckich celem skonfliktowania ich zarówno z rządem jak i Prezydentem Andrzejem Dudą. Dostało się też wojsku, choćby przy okazji groteskowej przepychanki przy uroczystościach poznańskich. Wprawdzie jak dotąd rząd i Prezydent zachowują kamienną minę, ale ludzie są tylko ludźmi. Antoni Macierewicz również w PiS ma dostatecznie dużo wrogów, by przewidywać, że ta sprowokowana przez niego samego sytuacja w dłuższej perspektywie obróci się przeciwko niemu.

Co zatem skłania Szefa MON do tak nieprzemyślanych posunięć i czy istnieje jakiś sposób na wyjście z tego ciasnego zaułka?

Wycofanie Bartłomieja Misiewicza z rady nadzorczej PGZ pokazuje, że Szef MON potrafi wyciągać wnioski z popełnianych błędów, choć trochę szkoda, że nie potrafił ich uniknąć, choć zdawały się oczywiste. Polacy, niezależnie od barw politycznych, nie znoszą bowiem ostentacyjnego lekceważenia ustalonych norm awansu czy prawidłowego postępowania. Nawet jeśli we własnych działaniach przestrzeganie tych norm uznają za frajerstwo, to wobec innych ich wymagania w tym zakresie są wyśrubowane. I na nic zdadzą się tłumaczenia, że wszystkie formalne bariery awansu społecznego były tworzone za Kiszczaka i umacniane za Kwaśniewskiego i Millera, po to by postpeerelowskim elitom i ich potomstwu zapewnić spokojną egzystencję na najbardziej lukratywnych szczeblach społecznej hierarchii, czyniąc z ich w równym stopniu beneficjentem i strażnikiem tych norm. Rola nietkniętego jakąkolwiek weryfikacją i wyjętego spod prawa środowiska sądowniczego jest tu doskonały przykładem, choć tylko jednym z wielu. Jeśli jednak powyższe wnioski są trafne, to należy przyjąć, że błąd nominacyjny powtórzy się jeszcze wiele razy i to nie tylko ze strony Szefa MON, ale też wielu innych ministrów obecnego rządu pozbawionych szerszego zaplecza eksperckiego.

Dużo gorzej rzecz wygląda w sprawie apelu smoleńskiego. Jeśli prześledzimy dynamikę kariery politycznej Macierewicza w ostatnich kilku latach bez trudu dostrzeżemy przełom jakim dla tej kariery była katastrofa smoleńska. Bezkompromisowość Macierewicza kazała mu po 10.04.2010 roku całą polityczną energię skupić na wyjaśnianiu przyczyn tej katastrofy. Konsekwencja jaką się przy tym wykazał zaskarbiła mu niespotykane we wcześniejszej karierze uznanie zarówno w „ludzie pisowskim”, czego widomym znakiem były gromkie „Antoni, Antoni” na kolejnych miesięcznicach i wiecach politycznych, jak i w szerokiej rzeszy ludzi myślących, szczególnie tych z młodego, odpornego na czar zgredów z Czerskiej, pokolenia. Ale dla kariery politycznej Macierewicza najważniejszym był fakt, że jego postawa zaskarbiła ma respekt i uznanie Naczelnika Państwa. Jarosław Kaczyński przestał dostrzegać w Macierewiczu politycznego rywala, a zobaczył w nim przede wszystkim cennego sojusznika, dysponującego energią, doświadczeniem i odwagą koniecznymi w dochodzeniu prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Dla Macierewicza taka postawa Kaczyńskiego była z pewnością potwierdzeniem słuszności przyjętej drogi a za czasem zapewne i politycznej taktyki. Im mocniej, im bardziej, im więcej, „Smoleńska”, tym jego pozycja w obozie władzy stabilniejsza, przynajmniej do czasu gdy na czele PiS stoi Jarosław Kaczyński - a to jak na razie perspektywa wieczna, czytaj do kolejnych wyborów parlamentarnych. W konsekwencji Szef MON postanowił uczcić Lecha i Marię Kaczyńskich z przytupem, zapominając że szacunku nie da się zbudować pod przymusem. Gdyby tak było, polska młodzież i kibice stadionowi skandowali by: „Adam, Adam” na sztandarach mając Baumana i Sikorskiego, zamiast: „chwała bohaterom” i transparentów z Inką i Zagończykiem.

Niezależnie od intencji, „apel smoleński” nieść będzie więcej szkód niż pożytków zarówno PiS jak i i pamięci osób, które ma upamiętniać. I obawiam się, że na autorefleksję kierownictwa MON w tej sprawie nie ma co liczyć. Ta mogła nastąpić choćby przy okazji obchodów 72 rocznicy Powstania Warszawskiego. Jeśli tu się nie udało, tym bardziej nie uda się później. A to później trwać będzie nawet, gdy podczas któreś z kolejnych rocznic przy odczytywaniu nazwisk Lecha i Marii Kaczyńskich pojawią się pierwsze gwizdy. Szczujnie są dość zdeterminowane by wcześniej lub później taki spektakl nam zaserwować - popisy resortowych starców z Nowego Jorku podczas wizyty Pary Prezydenckiej pokazują, że po okrągłostołowej stronie sceny politycznej zapanowało rewolucyjne wzmożenie.

Dlatego należy żywić obawę, że apel zacznie z czasem pełnić rolę anty-apelu. Jednak dopóki Naczelnik Państwa z postawy Szefa MON jest kontent, dopóty łatwiej będzie trwać przy swoim, niż przełknąć żabę w postaci radosnego skowytu Wyborczej i Faktów, ogłaszających wszem i wobec - „Macierewicz skapitulował w sprawie apelu smoleńskiego”. Kozi róg na własne życzenie - oto efekt nadgorliwości. I wielka szkoda, bo ten klincz kiedyś może jednak przyczynić się do przedwczesnej dymisji Szefa MON. A komu jak komu, ale polskiej armii ktoś taki od dawna był potrzebny i im silniejsze piętno odciśnie on na naszym wojsku, tym lepiej dla bezpieczeństwa Polski.  

Polska to coś niewyobrażalnie więcej niż codzienność rozszarpujących ją hien.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka